poniedziałek, 19 czerwca 2017

Coś na ząb i nudę, czyli gryzaki Maced

W moim domu najcięższy żywot mają poduszki z salonu.
Wiecie, leży sobie na kanapie spokojnie kilka przeciętnej wielkości jaśków.
Ale odkąd w moim domu pojawił się Zavi, skończył się ład i porządek.
Co prawda wyrósł już ze szczenięcego niszczenia wszystkiego, co spotka na drodze- wygryzania ścian, podłogi, zjadania nóg od stołu niczym bóbr albo szatkowania na kawałki moich klapków- ale miłość do poduszek nie przeminęła.
Mniej więcej dwa razy dziennie Zavi dostaje tak zwanego ,,poduszkowego ogłupienia''- wtedy wynosi w zębach poduszki z kanapy na podłogę, wybiera jedną i zaczyna biegać z nią w zębach, dziko wymachując głową- do tego stopnia, że nie raz zdarzy mu się trafić w żyrandol lub w mój lub mojego chłopaka talerz z obiadem.
Zwykle kończy zabawę po moim kilkukrotnym powtórzeniu ''fuj!'', a potem tylko czeka na moment, kiedy przestaniemy zwracać na niego uwagę i... zaczyna wcielać w życie swoje niszczycielskie zapędy.
Nie mam w salonie już ani jednej poduszki, która nie miała by rozgryzionego jednego rogu i wypatroszonej części wypełnienia :D
Dlatego zawsze dobrze jest zapewnić małemu niszczycielowi coś innego, co mógłby sobie pogryźć.
A jeśli jeden pies w domu ma coś dostać, to oczywiste jest, że drugiemu też musimy coś dać.
I wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, niż kupienie gryzaków dla psa.
Ale okazuje się, że to wcale nie taka prosta sprawa- kupić taki gryzak, który nie zniknie po jednym gryzie, nie jest nafaszerowany chemią i nie powoduje dzikich rewolucji żołądkowych.
Jak w takim razie wypadły gryzaki firmy Maced, które mieliśmy okazję przetestować w ramach plebiscytu Top for Dog 2017?


Maced jest polską firmą. Ich gryzaki to w 100% suszone elementy pochodzenia zwierzęcego- co mi jako osobie karmiącej psy naturalnie bardzo odpowiada. Wszelkiej chemii i wypełniaczy staramy się unikać w miarę możliwości.
Wszystkie suszki są ładnie, schludnie i przede wszystkim szczelnie zapakowane. Sporym minusem natomiast  jest dla mnie to, że brakuje w opakowaniach zapięć strunowych- więc jeśli nie dasz całego opakowania na raz, do następnego razu suszki będą śmierdzieć zamknięte w szafce, a przy dłuższym leżeniu wywietrzeje ich zapach. Nie jest to oczywiście problem nie do obejścia- zawsze można niewykorzystane za jednym razem suszki zamknąć w pudełku :)


Od firmy Maced dostaliśmy kilka rodzajów suszków i przysmaków:
-Junior Mix- przysmaki dla małego psa
-Dentic- przysmak dentystyczny
-Mini żeberka – porcja radości- 100% suszona tchawica wołowa
-Gryzak wołowy- 100% skóra wołowa
-Płuca wołowe- 100% suszone płuca wołowe
-Żwacze wołowe – lepsze trawienie- 100% suszone żołądki wołowe


Jeśli chodzi o Junior Mix- przysmaki dla małego psa, potraktowałam to bardziej jako dodatek do testów- raczej nie korzystam z tego typu przysmaków, bo psy mam na BARFie, a wszyscy wiemy, że skład takich przysmaków zwykle pozostawia wiele do życzenia (zboża i produkty pochodzenia roślinnego, mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego, oleje i tłuszcze, ryby i pochodne, stabilizator), ale na potrzeby testów moje psy przez kilka dni ćwiczyły sztuczki właśnie na te smaki. Smaczki są wygodne- są konsystencji plasteliny, a nie suche, więc nie brudzą rąk, łatwo się je pobiera- nie sklejają się z innymi. Dość ładnie pachną i smakowały moim psom :)





 Dentic
Jest to typowy przysmak dentystyczny- opis producenta prezentuje się następująco:
,,Składniki produktu, jego kształt i konsystencja ograniczają powstawanie kamienia nazębnego, wspomagając higienę jamy ustnej''
Z racji tego, że moje psy są na surowym i nawet nie wiedzą, co to kamień nazębny czy bardzo przykry zapach z pyska, ciężko mi  się wypowiedzieć na temat skuteczności tego przysmaku- natomiast na pewno mogę powiedzieć, że obu moim psom Dentic smakował.
Skład jest podobny jak w przypadku przysmaków Junor Mix, więc potraktowałam to jako swego rodzaju fast food dla moich psów.






Sugeruję też, żeby podawać go mniejszym psom niż moje- wtedy pewnie psy gryzą go dłużej, ale moim psom taki przysmak starczył na dwa gryzy :)



Mini żeberka- porcja radości
Choć nazwa może mylić, nie są to żeberka :)
Jest to tchawica wołowa pokrojona w wąskie paski, które do złudzenia faktycznie przypominają fragment żeberek. Produkt intensywnie pachnie i jest nieco tłusty- ale w przypadku tchawic jest to normalne. Moim psom bardzo smakowało- choć ten przysmak poleciłabym mniejszym psom, ponieważ jest on niewielki i cienki, więc moim psom- ważącym 16kg i 22kg zajął on dosłownie chwilkę. Świetnie za to sprawdza się jako wypełnienie zabawek.







Gryzak wołowy
Jest to suszona skóra wołowa. Twarda, o zapachu mniej intensywnym niż tchawica.
Dla moich psów był to strzał w dziesiątkę- to jeden z niewielu gryzaków, które zajmują ich na dłużej niż 5 minut. Oboje mają bardzo silne szczęki, więc znalezienie dobrego gryzaka to wyzwanie. Gryzienie skóry wołowej zajmowało im spokojnie powyżej 10 minut, także dla nas był to ulubiony gryzak firmy Maced.








Płuca wołowe
Jak sama nazwa wskazuje- są to suszone płuca wołowe. Pachną średnio intensywne, kawałki są całkiem spore- moim psom bardzo zasmakowały. Nie są one jednak bardzo wytrzymałe- na pewno zajmą psy na krócej niż skóra wołowa. Są też bardzo kruche- wynika to ze struktury, z jakiej zbudowane są płuca. Moje psy dość regularnie dostają surowe płuca w swoich BARFowych posiłkach, więc często je widzę na surowo- są duże objętościowo i bardzo lekkie. Nie inaczej jest  w przypadku tych suszonych- objętość nieco mniejsza, ale nadal są ,,puszyste''- tylko w twardej wersji. :)




 


Żwacze wołowe
Niezaprzeczalny zwycięzca w kategorii na najbardziej śmierdzący gryzak. Żwacze śmierdzą bardziej od wszystkich wcześniej wymienionych suszków :D
Dlatego też za żwaczami moje psy wyjątkowo szaleją- w końcu dla psa taki zapach to zapowiedź niezłego rarytasu! 
Moim psom żwacze starczają na gryzienie nieco krócej, niż skóra wołowa, ale dłużej niż płuca czy tchawice. Świetnie się też nadają jako wypełnienie zabawek- o jednej z nich będziecie mogli przeczytać w kolejnej recenzji. :)









Podsumowując- wszystkie gryzaki od firmy Maced bardzo na plus!
Bez zbędnej chemii, łatwo dostępne- w niemal każdym stacjonarnym sklepie zoologicznym, pachnące i ładnie wysuszone- świetne jako zajęcie psa w deszczowe dni czy w czasie rekonwalescencji po kontuzji i w ,,areszcie domowym'', a także jako zamiennik wiecznie rozgryzanych poduszek :)
Na pewno będziemy często do nich wracać :)

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Seminarium z Lucie Dostalova 3-4.06.17

Wczoraj wróciliśmy z weekendu spędzonego na seminarium z Lucie Dostalovą w Oczku u Beaty Bawer.
O ile w oczku byliśmy nie pierwszy raz, o tyle nigdy wcześniej nie byliśmy u Lucie- mimo, że planowałam się do niej wybrać jeszcze nawet dużo przed tym, zanim Zavi pojawił się w planach :D
W czerwcu w moim grafiku są dwa seminaria i jedne zawody mimo tego, że- o czym wiedzą wszyscy studenci- nieuchronnie zbliża się sesja, a dla mnie trwa ona prawie od początku miesiąca. Tak więc, mimo natłoku kolokwiów i egzaminów nie można było odpuścić- ale przez to zamiast spokojnie pojechać do Oczka już w piątek wyjechałam dopiero w sobotę z samego rana.

Zaspane pieski w swoim nowym transporterze

Standardowo moje psy od momentu wyciągnięcia torby z szafy nie mogły usiedzieć w miejscu, bo dobrze wiedzą, co to oznacza- wyjazd na zawody lub seminarium.
Pogoda na weekend była zapowiadana jako upalna i zdecydowanie prognozy się sprawdziły- wyjeżdżając około 8 rano jeszcze było znośnie, choć już byłam ubrana w krótkie spodenki, ale kiedy jakieś 2-3 godziny później wysiadłam na stacji po przejechaniu jakichś 200km, żeby psy poszły na siku miałam wrażenie, że wysiadłam prosto do piekarnika :D

                                  Powyżej wspomniane wcześniej wysiadanie do piekarnika :)

Nastawiłam się więc na ciężkie warunki treningowe, bo, umówmy się, ani ludziom, ani psom nie jest łatwo biegać w 30 stopniowym upale.
Po przyjechaniu Zavi miał godzinę na odpoczynek po podróży przed treningiem- a Fido godzinę odpoczynku przed... urlopem :D
Zapewne nie wszyscy wiedzą, że w połowie maja Fido nabawił się niegroźnej, treningowej kontuzji, a żeby obyło się bez nawrotów burkowy ma bardzo długie wolne- dwa tygodnie były z zupełnym ograniczeniem ruchu, kolejne dwa- trzy bez treningów i dopiero potem stopniowe wdrażanie z powrotem w trening.
                                        Oba moje psy uwielbiają piękne klatki zrobione przez Beatę :)

Przyszedł w końcu czas na bieganie. Tor bardzo ciekawy, choć przyznaję- miałam obawy, czy w ogóle cokolwiek z tego z Zavim pobiegniemy.
W końcu wiadomo, jak to jest- Zavi jest młodym psem, który za wiele się w życiu nie natrenował, o co w zasadzie starałam się zadbać :D
A co za tym idzie- nie ma jeszcze żadnego doświadczenia. Dotychczas biegał tylko proste tory z odrobiną ciasnych zakrętów, jeszcze mniejszą ilością outów, za to z dużą ilością prostych i wysyłania. To było to, nad czym pracowaliśmy od czasu seminarium z Beatą Luchowską, gdzie Zavi miał dopiero 8 miesięcy- ale wyjazd na to seminarium to był strzał w dziesiątkę, bo bez tego zapewne dalej zmagalibyśmy się z tym samym problemem, a mianowicie z psem przyklejonym do przewodnika i wiecznie oglądającym się na niego. A wiadomo- z szybkim psem nie da się biegać bez wysyłania, będąc tuż obok niego. Więc od tamtego czasu sumiennie trenowaliśmy ciągle to samo, aż do momentu, w którym mogę swobodnie biec kilka metrów za moim psem, a on zrobi kilka hopek po prostej lub spokojnie mogę go wysłać z kilku metrów na inną przeszkodę. Niby nic, ale jednak jakie ważne :)
A tu na torze Lucie tyle się działo! Outy S-kowe ze ślepą zmianą i bez niej, zmiany niemieckie, dużo spinów, frontów i pokazywania przeciwnej ręki- a dotychczas Zavi robił w większości front crossy, czasem spiny, a blindy można było policzyć na palcach.


Ale pełna pozytywnego nastawienia poszłam na nasze pierwsze wejście... A po nim nie mogłam wyjść z szoku, który jeszcze bardziej pogłębił się po naszych kolejnych wejściach.
Mój kompletnie niedoświadczony pies biegał- biegał normalny, dorosły torek. We fragmentach, ale w jakich! Ze wszystkimi wymienionymi wcześniej elementami, z niezależnymi ślepymi, z dalekim wysyłaniem... A to wszystko mimo 30 stopniowego upału i psów obok.
Wiecie, na poprzednim seminarium jeszcze w marcu czy kwietniu problemem było pracowanie, gdy obok bawiły się inne psy czy nawet siedział tłum ludzi. Już po ostatnich majowych zawodach w Łodzi, gdzie Zaviego zupełnie nie obeszła publiczność ani rozgrzewające się obok psy wiedziałam, że jest duży progres, ale na seminarium to trochę co innego- co chwila są przerwy w skupieniu i pracy na omówienie błędów. A mimo to Zavi ani myślał pójść się do kogoś przywitać czy pobiec do innych psów.
Wszystko to plus jego genialne bieganie sprawiło, że czułam się jak na kompletnym endorfinowym haju. Dosłownie- szał!
                             Ślepa zmiana na długiej prostej kilka metrów przede mną? Jasne, już się robi
                       Pierwszy raz wysyłasz mnie z odległości na hopkę stojącą bokiem, biegnąc w drugą stronę? No problem.

               Niezależny oucik na otwarte ramie? Przecież to proste, nawet za pierwszym razem.

                            Więc mówisz, że robimy zmianę niemiecką? Okej, nie ma sprawy

Wejścia musieliśmy podzielić z trzech długich na cztery bardzo krótkie ze względu na temperaturę- z ludzi pot lał się strumieniami, a psy biegały dużo wolniej, niż zwykle i wykorzystywały każdy moment, by uciec do cienia.
Ale w oczku mamy ten komfort pracy, że prosto z placu można iść schłodzić psy do stawu :)


Fido pomiędzy wejściami Zaviego zażywał  spacerów i ogrmonej ilości kąpieli, czyli tego, co burki lubią najbardziej- w końcu co może być lepszego w burkowym życiu, niż rzucanie najważniejszej istniejącej rzeczy- piłki- do wody, w której tak uwielbia pływać? :D

Po skończeniu treningu oba psy miały chwilę dla siebie- czyli trochę luźnego biegania, pływania i zabawy.




A po czymś dobrym dla psów przyszedł czas na coś dobrego dla ich przewodników... Czyli pyszny chłodnik na obiado-kolacje, a potem wieczorne siedzenie nad basenem przy winie :)
Bardzo fajnie było sobie odpocząć od mieszkania w bloku w centrum miasta, od wiecznego hałasu i od nauki do egzaminów.

  Zavi i pies Lucie- Neo. Może opowiedział trochę Zaviemu, jak to fajnie jest wystartować na Mistrzostwach Świata? :)
                                                Agilitowe red merlaki, czyli Zavi i Neo part 2 :)

                                                    
Następnego dnia czekała nas pobudka o 6, bo już o 8 zaczynaliśmy biegać. 
Kogut obudził nas o 4:30 (a raczej Zaviego, który od momentu usłyszenia go z wrażenia zaczął chodzić mi po głowie i obudził mnie bardzo skutecznie)


Ale w przypadku śniadania na świeżym powietrzu, przy śpiewie ptaków, pięknej ciszy bez zgiełku miasta i przy porannych żabich serenadach nawet wczesne wstawanie nie było tak straszne jak zwykle :)

Jeśli chodzi o dzień drugi treningów to było równie fantastycznie jak dzień wcześniej- Zavi nadal pracował w pięknym skupieniu, dając z siebie wszystko i z niesamowitym zapałem- i bez trudności- ucząc się kolejnych nowych rzeczy. Coraz bardziej doceniam to, że mam psa, który najpierw dostał myślenie, a z wiekiem przyjdzie mu prędkość, a nie na odwrót- co przecież tak często mamy okazję oglądać; młode psy, które biegają z dużą prędkością, ale biegają same sobie, bez skupienia na przewodniku i handlingu- przy czym łatwo o frustrację u obu stron.
Od rana znów był upał, więc znowu psy szybko się męczyły i nieco wolniej biegały, ale absolutnie nie mogę narzekać- mimo tak ciężkich warunków Zavi pracował wzorowo, jak dorosły, doświadczony pies :)





Podsumowania chyba robić nie muszę- po wpisie od razu widać, że było niesamowicie pozytywnie, a ja wróciłam maksymalnie naładowana endorfinami i mega motywacją do dalszej pracy :)
W Oczku jak zawsze było fantastycznie- klimat, miejscówka, jedzenie... Na pewno znów nie wytrzymamy zbyt długo, by nie pojechać do Beaty na kolejne seminarium- jeszcze tylko nie wiemy z kim :)
Całość seminarium była bardzo pozytywna, Lucie jest przemiłą osobą i świetnie można się dogadać- najłatwiej po angielsku.
Biegając z Zavim przez te dwa dni było sporo momentów, że czułam to flow- i mimo, że dopiero zaczynamy naszą wspólną przygodę ze sportem już czuję, że biegamy razem i że oboje mamy z tego ogromny fun. Praca z takim psem jest niesamowita- to się chyba nazywa agility zapisane w genach :)