poniedziałek, 5 czerwca 2017

Seminarium z Lucie Dostalova 3-4.06.17

Wczoraj wróciliśmy z weekendu spędzonego na seminarium z Lucie Dostalovą w Oczku u Beaty Bawer.
O ile w oczku byliśmy nie pierwszy raz, o tyle nigdy wcześniej nie byliśmy u Lucie- mimo, że planowałam się do niej wybrać jeszcze nawet dużo przed tym, zanim Zavi pojawił się w planach :D
W czerwcu w moim grafiku są dwa seminaria i jedne zawody mimo tego, że- o czym wiedzą wszyscy studenci- nieuchronnie zbliża się sesja, a dla mnie trwa ona prawie od początku miesiąca. Tak więc, mimo natłoku kolokwiów i egzaminów nie można było odpuścić- ale przez to zamiast spokojnie pojechać do Oczka już w piątek wyjechałam dopiero w sobotę z samego rana.

Zaspane pieski w swoim nowym transporterze

Standardowo moje psy od momentu wyciągnięcia torby z szafy nie mogły usiedzieć w miejscu, bo dobrze wiedzą, co to oznacza- wyjazd na zawody lub seminarium.
Pogoda na weekend była zapowiadana jako upalna i zdecydowanie prognozy się sprawdziły- wyjeżdżając około 8 rano jeszcze było znośnie, choć już byłam ubrana w krótkie spodenki, ale kiedy jakieś 2-3 godziny później wysiadłam na stacji po przejechaniu jakichś 200km, żeby psy poszły na siku miałam wrażenie, że wysiadłam prosto do piekarnika :D

                                  Powyżej wspomniane wcześniej wysiadanie do piekarnika :)

Nastawiłam się więc na ciężkie warunki treningowe, bo, umówmy się, ani ludziom, ani psom nie jest łatwo biegać w 30 stopniowym upale.
Po przyjechaniu Zavi miał godzinę na odpoczynek po podróży przed treningiem- a Fido godzinę odpoczynku przed... urlopem :D
Zapewne nie wszyscy wiedzą, że w połowie maja Fido nabawił się niegroźnej, treningowej kontuzji, a żeby obyło się bez nawrotów burkowy ma bardzo długie wolne- dwa tygodnie były z zupełnym ograniczeniem ruchu, kolejne dwa- trzy bez treningów i dopiero potem stopniowe wdrażanie z powrotem w trening.
                                        Oba moje psy uwielbiają piękne klatki zrobione przez Beatę :)

Przyszedł w końcu czas na bieganie. Tor bardzo ciekawy, choć przyznaję- miałam obawy, czy w ogóle cokolwiek z tego z Zavim pobiegniemy.
W końcu wiadomo, jak to jest- Zavi jest młodym psem, który za wiele się w życiu nie natrenował, o co w zasadzie starałam się zadbać :D
A co za tym idzie- nie ma jeszcze żadnego doświadczenia. Dotychczas biegał tylko proste tory z odrobiną ciasnych zakrętów, jeszcze mniejszą ilością outów, za to z dużą ilością prostych i wysyłania. To było to, nad czym pracowaliśmy od czasu seminarium z Beatą Luchowską, gdzie Zavi miał dopiero 8 miesięcy- ale wyjazd na to seminarium to był strzał w dziesiątkę, bo bez tego zapewne dalej zmagalibyśmy się z tym samym problemem, a mianowicie z psem przyklejonym do przewodnika i wiecznie oglądającym się na niego. A wiadomo- z szybkim psem nie da się biegać bez wysyłania, będąc tuż obok niego. Więc od tamtego czasu sumiennie trenowaliśmy ciągle to samo, aż do momentu, w którym mogę swobodnie biec kilka metrów za moim psem, a on zrobi kilka hopek po prostej lub spokojnie mogę go wysłać z kilku metrów na inną przeszkodę. Niby nic, ale jednak jakie ważne :)
A tu na torze Lucie tyle się działo! Outy S-kowe ze ślepą zmianą i bez niej, zmiany niemieckie, dużo spinów, frontów i pokazywania przeciwnej ręki- a dotychczas Zavi robił w większości front crossy, czasem spiny, a blindy można było policzyć na palcach.


Ale pełna pozytywnego nastawienia poszłam na nasze pierwsze wejście... A po nim nie mogłam wyjść z szoku, który jeszcze bardziej pogłębił się po naszych kolejnych wejściach.
Mój kompletnie niedoświadczony pies biegał- biegał normalny, dorosły torek. We fragmentach, ale w jakich! Ze wszystkimi wymienionymi wcześniej elementami, z niezależnymi ślepymi, z dalekim wysyłaniem... A to wszystko mimo 30 stopniowego upału i psów obok.
Wiecie, na poprzednim seminarium jeszcze w marcu czy kwietniu problemem było pracowanie, gdy obok bawiły się inne psy czy nawet siedział tłum ludzi. Już po ostatnich majowych zawodach w Łodzi, gdzie Zaviego zupełnie nie obeszła publiczność ani rozgrzewające się obok psy wiedziałam, że jest duży progres, ale na seminarium to trochę co innego- co chwila są przerwy w skupieniu i pracy na omówienie błędów. A mimo to Zavi ani myślał pójść się do kogoś przywitać czy pobiec do innych psów.
Wszystko to plus jego genialne bieganie sprawiło, że czułam się jak na kompletnym endorfinowym haju. Dosłownie- szał!
                             Ślepa zmiana na długiej prostej kilka metrów przede mną? Jasne, już się robi
                       Pierwszy raz wysyłasz mnie z odległości na hopkę stojącą bokiem, biegnąc w drugą stronę? No problem.

               Niezależny oucik na otwarte ramie? Przecież to proste, nawet za pierwszym razem.

                            Więc mówisz, że robimy zmianę niemiecką? Okej, nie ma sprawy

Wejścia musieliśmy podzielić z trzech długich na cztery bardzo krótkie ze względu na temperaturę- z ludzi pot lał się strumieniami, a psy biegały dużo wolniej, niż zwykle i wykorzystywały każdy moment, by uciec do cienia.
Ale w oczku mamy ten komfort pracy, że prosto z placu można iść schłodzić psy do stawu :)


Fido pomiędzy wejściami Zaviego zażywał  spacerów i ogrmonej ilości kąpieli, czyli tego, co burki lubią najbardziej- w końcu co może być lepszego w burkowym życiu, niż rzucanie najważniejszej istniejącej rzeczy- piłki- do wody, w której tak uwielbia pływać? :D

Po skończeniu treningu oba psy miały chwilę dla siebie- czyli trochę luźnego biegania, pływania i zabawy.




A po czymś dobrym dla psów przyszedł czas na coś dobrego dla ich przewodników... Czyli pyszny chłodnik na obiado-kolacje, a potem wieczorne siedzenie nad basenem przy winie :)
Bardzo fajnie było sobie odpocząć od mieszkania w bloku w centrum miasta, od wiecznego hałasu i od nauki do egzaminów.

  Zavi i pies Lucie- Neo. Może opowiedział trochę Zaviemu, jak to fajnie jest wystartować na Mistrzostwach Świata? :)
                                                Agilitowe red merlaki, czyli Zavi i Neo part 2 :)

                                                    
Następnego dnia czekała nas pobudka o 6, bo już o 8 zaczynaliśmy biegać. 
Kogut obudził nas o 4:30 (a raczej Zaviego, który od momentu usłyszenia go z wrażenia zaczął chodzić mi po głowie i obudził mnie bardzo skutecznie)


Ale w przypadku śniadania na świeżym powietrzu, przy śpiewie ptaków, pięknej ciszy bez zgiełku miasta i przy porannych żabich serenadach nawet wczesne wstawanie nie było tak straszne jak zwykle :)

Jeśli chodzi o dzień drugi treningów to było równie fantastycznie jak dzień wcześniej- Zavi nadal pracował w pięknym skupieniu, dając z siebie wszystko i z niesamowitym zapałem- i bez trudności- ucząc się kolejnych nowych rzeczy. Coraz bardziej doceniam to, że mam psa, który najpierw dostał myślenie, a z wiekiem przyjdzie mu prędkość, a nie na odwrót- co przecież tak często mamy okazję oglądać; młode psy, które biegają z dużą prędkością, ale biegają same sobie, bez skupienia na przewodniku i handlingu- przy czym łatwo o frustrację u obu stron.
Od rana znów był upał, więc znowu psy szybko się męczyły i nieco wolniej biegały, ale absolutnie nie mogę narzekać- mimo tak ciężkich warunków Zavi pracował wzorowo, jak dorosły, doświadczony pies :)





Podsumowania chyba robić nie muszę- po wpisie od razu widać, że było niesamowicie pozytywnie, a ja wróciłam maksymalnie naładowana endorfinami i mega motywacją do dalszej pracy :)
W Oczku jak zawsze było fantastycznie- klimat, miejscówka, jedzenie... Na pewno znów nie wytrzymamy zbyt długo, by nie pojechać do Beaty na kolejne seminarium- jeszcze tylko nie wiemy z kim :)
Całość seminarium była bardzo pozytywna, Lucie jest przemiłą osobą i świetnie można się dogadać- najłatwiej po angielsku.
Biegając z Zavim przez te dwa dni było sporo momentów, że czułam to flow- i mimo, że dopiero zaczynamy naszą wspólną przygodę ze sportem już czuję, że biegamy razem i że oboje mamy z tego ogromny fun. Praca z takim psem jest niesamowita- to się chyba nazywa agility zapisane w genach :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz