Ostatnio lecimy na- tak zwanej przeze mnie- endorfinowej fali.
Rekordowo długiej, bo od prawie 2 miesięcy mamy same udane treningi i same udane zawody na oba psy. To jest ten moment, kiedy zaczynam się zastanawiać, jak to możliwe, że aż tak dobrze nam się trenuje. Zwykle są treningi lepsze i gorsze- takie, po których mamy ochotę nosić swoje psy na rękach i rozwijać przed nimi czerwony dywan i takie, po których przez pół dnia zadaję sobie pytanie ''Co robię źle i do którego momentu powinnam się cofnąć, by zacząć coś robić od nowa, lepiej?''.
I to jest normalne, kiedy trenuje się jakikolwiek sport. Tak po prostu jest- czasem musi być gorzej, żeby mogło być lepiej. Czasem trzeba przetrenować swój słaby punkt 200 razy, żeby w końcu na zawodach ten jeden raz wyszło. I właśnie to jest piękne.
Często osoby spoza środowiska- a czasem nawet takie, które mają psy- pytają mnie ,,Po co ci to wszystko? Po co ci te treningi i zawody, po co wydajesz na to tyle pieniędzy i tracisz tyle czasu?"
I czasem wcale im się nie dziwię, że nie rozumieją.
Bo mam wrażenie, że dopóki się tego nie doświadczy, nie ma się pojęcia, ile- i co- nam to daje :)
Dlaczego tak naprawdę trenujemy agility?
Chyba muszę zacząć od małego cofnięcia się w czasie.
Kiedyś przez ponad 10 lat wyczynowo trenowałam pływanie- wstawanie o 5 rano na trening, dwa treningi dziennie, wyrzeczenia, codzienne zmęczenie, spędzanie wielu godzin dziennie na basenie, siłowni czy stadionie i każdy weekend spędzony na zawodach to była moja codzienność. Spędziłam kilka lat w Kadrze Narodowej, a na podium Mistrzostw Polski stawałam 20 razy. Normą było wieczne zmęczenie, do tego stopnia, że człowiek czasem nie mógł wyjść z basenu, bo miał ciemno przed oczami, ale... To właśnie o to chodziło. Po treningu padało się na twarz, ale było się cholernie szczęśliwym, że zrobiło się trening na 200% możliwości, a potem, kiedy stawało się na podium, to była ta świadomość- że stoi się tam dzięki swojej ciężkiej pracy.
I dlatego chyba nigdy nie wyprę się mojej miłości do trenowania,
samodoskonalenia się i rywalizacji, choć pływania już dawno nie trenuję.
Nie będę więc ściemniać, że cokolwiek trenuję bez zamiaru jeżdżenia na
zawody- tak samo było z jeździectwem i tak samo jest z psami. Ostatnio
jest moda na wciskanie takich pseudo-pozytywnych kitów w każdym temacie, ale nie, to nie u
mnie. Kocham zawody, uwielbiam rywalizację i satysfakcję z tego, że
można się wciąż i wciąż poprawiać, a przy tym wygrywać.
Więc... Jak to jest z tym sensem trenowania?
Nie mogę mówić za innych, ale powiem, jak to jest u nas.
Uwielbiam treningi. I jestem pewna, że moje psy też je uwielbiają- widzę po nich za każdym razem, że wychodzą z treningu tak cholernie radosne. To zupełnie inna radość, niż taka po spacerze czy rzuceniu piłki. To jest radość pełna zmęczenia, języka wiszącego do ziemi i obolałych mięśni. Widzę też tą radość po nich, kiedy dojeżdżamy na plac, a one nie mogą już wysiedzieć w klatce z ekscytacji i kilometr przed dojazdem zaczynają piszczeć.
Uwielbiam tą satysfakcję, kiedy element powtarzany 1000 razy za 1001 zaczyna wychodzić.
Uwielbiam zmęczenie po treningu i to, kiedy zdyszani dobiegamy na koniec toru po bezbłędnym, ostatnim powtórzeniu i oboje wiemy, że świetnie zrobiliśmy swoją robotę.
Uwielbiam obserwować postępy, których często nie dostrzegamy na co dzień, a dopiero wtedy, gdy obejrzymy kilka filmów wstecz z zawodów czy treningów- i zaczynamy widzieć, jak wiele się zmieniło.
Uwielbiam patrzeć w oczy moich psów w trakcie treningu, które zdają się
pytać ,,Biegamy dalej? Chodź, jesteśmy już zajebiście zmęczeni, ale co
to dla nas! Powtórzmy to jeszcze raz, i jeszcze raz, i kolejny!''
Uwielbiam ten moment, kiedy na zawodach biegniemy razem, ile tylko mamy siły w nogach, do ostatniej przeszkody i czujemy, że mamy za sobą świetny start, że wszystko wyszło tak, jak miało wyjść.
Uwielbiam stać na podium ze świadomością, że jesteśmy tu dzięki własnej, ciężkiej pracy. Dzięki milionom powtórzeń i godzinom treningów. To jest ta najlepsza na świecie satysfakcja, że jesteście zgranym zespołem- jednością- i dzięki temu razem wygrywacie. Że rozumiecie się bez słów, że łączy was ta wyjątkowa więź, że twój pies idealnie odczytał każdy twój gest podczas startu i że znacie się już tak dobrze, że każde z was zna kolejny ruch drugiej połówki teamu i biegniecie na wspólnej fali.
I uwielbiam nawet te dni, kiedy tak cholernie ciężko idzie. Wtedy tak nie myślę, wtedy mam ochotę rzucić to wszystko i pytam się sama siebie, co takiego zrobiłam źle w naszym treningu, ale z perspektywy czasu takie dni zaczyna się doceniać- i uwielbiam je właśnie za to, że dzięki nim wychodzą nasze błędy i możemy je poprawić. Że dzięki nim bardziej doceniamy te dobre dni. Że dzięki nim tak cholernie cieszy każdy kolejny udany trening.
Właśnie dlatego tak bardzo uwielbiam ten sport. Treningi, zawody, poświęcenie, wysiłek, porażki i zwycięstwa.
To jest właśnie piękno sportu :)
Świetny tekst! Pięknie ujęłaś to wszystko w słowa, naprawdę. :)
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to czytać, dziękuję :)
UsuńPięknie napisane, aż łezka się w oku kręci ps podziwiam bardzo za determinacje i upór w dążeniu do celu, zasługujecie na same sukcesy! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękujemy!
UsuńTo zawsze bardzo miłe czytać takie komentarze :)
Piękny, prawidziwy post!
OdpowiedzUsuńPisany na jednym wdechu, chyba prosto z serca :)
Usuń